Wiosna rozpala...


Znowu jakiś taki opętany jestem. Wszedłem do domu, puściłem pranie, wypiłem kawkę i w te pędy do katalogowania wspomnień.
Zasadniczo nie lubię Prima Aprilis, bo nigdy nie wiadomo, czy ktoś żartuje czy mówi prawdę? Nie wiadomo, co traktować z powagą?
Od rana "zaprzęgnięci" zostaliśmy w niezmienionej grupie do palenia ogniska, które ładnie zaczęło zjadać gałązki, ale nie pilnowane lekko przygasło. W tym momencie przyszedł Stasiu i zaczął się trochę denerwować, choć wcale nie było powodu, bo z iskierki rozdmuchać, by powstał ogień wcale nie jest problemem. I gdy już ogień był duży, gałęzie znikały w jego objęciach, przynieśliśmy ławeczkę, na której usiedli prawie wszyscy. Ja stałem, bądź kucałem przy ognisku, bo tak lubię i piekłem kiełbaski sobie i Natalii.
Gdy wróciliśmy na z góry upatrzone pozycje-w budynku, poszedłem od razu do pracowni plastycznej. Od dawna bowiem interesowało mnie malarstwo pastelami. W telewizji wygląda to znacznie prościej niż jest w rzeczywistości. Niemniej za którymś podejściem zacznie wychodzić coś spod kredki.
Dlatego miałem już jutro dobrać się do płótna, na którym miał powstać wielkanocny koszyczek, który wczoraj naszkicowałem sobie w domu. Jednak znowu zmiany w planach, bo wsiadając do busa Piotrek za mną zawołał, by z rana przyjść wreszcie skończyć rzeźbę.
I znowu z jednej strony...
I z drugiej strony...
Dlatego chciałem zostać "stróżować" na noc, by dokończyć wszystko pozaczynane. Ale nie ma takiej możliwości. 

Write a comment

Comments: 0