Praca, praca, praca...

11 sierpnia
Piękny dzień za belniańskimi murami...

Po delikatnej rozgrzewce kawowej poszedłem wytopić trochę sadełka z brzucha u Pauliny. Przećwiczyłem Tai Chi i na deser jogę. Zeszło mi na tych działaniach około godzinę, po czym poszedłem na górę malować mój zodiak. Pomalowałem słonia, nosorożca i zebrę. Zmęczony tymi działaniami szedłem na przerwę kawową. Akurat do stołu podawana była pomidorówka. Zjadłem dwa talerze gorącej, by za jakiś czas wrócić i doładować kolejnymi dwoma talerzami chłodnej zupy. Och co to za smak..!
Gdy pierwsza tura pojechała do domu poszliśmy z Marzenką tworzyć układ graficzny gazetki. A na pracę domową dostałem napisać w kilku zdaniach o naszych imprezach.

 

12 sierpnia

Znów piękny, czarodziejski dzień. Już chyba do tradycji wpisanej w regulamin przejdzie mój start na Belnie przez mordowanie się na sali gimnastycznej. Dziś wykonałem skrócony zestaw ćwiczeń Amosowa. Siódme poty za mnie wyszły . Przygotowany na tą ewentualność przebrałem się, ale ciało za bardzo jednak jeszcze parowało i w mig druga koszulka nasiąkła całkiem , a trzeciej już nie miałem.

Poszedłem do Marzenki na moment, ale wybił gong na przerwę obiadową. Dziś zupełne zaskoczenie i niespodzianka dla podniebienia: kapuśniak w towarzystwie a'la lecza, czyli ubarwiony koncentratem. Jak to pierwszy pasibrzuch zakładu zjadłem 4 talerze, odpowiednio popychając chlebem. Załoga wobec tych smakołyków wybrała się na spacer. A mi znienacka Asia Boszczyk zaproponowała manicure, któremu ochoczo poddałem się. Trwało to około godzinę. Ale jaka to przyjemność-usuwanie skórek olejkiem, parafinowa kuracja dla dłoni regenerującym peelingiem i na koniec maseczka błotna do twarzy.

I pod koniec dnia krótki przerywnik na cukinię opiekaną w bułce tartej. I dalej malowałem, malowałem i malowałem. Ale i tak jeszcze nie skończyłem....

Write a comment

Comments: 2