Niby jest powiedzenie, że piątek zły początek. Nie zważając jednak na przesądy już w piątek zacząłem nowe przedsięwzięcie. Z inicjatywy Piotrka zacząłem szykować sobie front do rzeźby. Musiałem okorować klocek brzozowy, co zajęło mi całą dniówkę... Z krótkimi przerwami na posiłek, ewentualnie kawę, tak spędziłem piątek...
W sobotę i niedzielę dużo myślałem o przyszłym rzeźbieniu, obliczałem, przeliczałem skalę, by przenieść ze zdjęcia w książce na pieniek.Tak przygotowany przyszedłem w poniedziałek do "pracy".
Mimo nie wielkiego forsowania się w korowaniu klocka, delikatnie nadwyrężyłem lewy bark. Wysmarowałem się odpowiednimi maściami i na poniedziałek jak nowy...Dobrze, niedobrze, że mam spore doświadczenie w tego typu przypadkach i wszystko, co potrzeba miałem w domu...
Dzisiaj wreszcie kierownictwo warsztatu wprowadziło "dyscyplinę",by każdy uczestnik działał w pracowni, do której jest przypisany. Choć jestem w pracowni plastycznej, albo ja wolę ją nazywać artystyczną, to ów pieniek raczej tam nie pasowałby... I nie miałbym narzędzi. Dlatego na jakiś czas przychodzę z rana do Kasi, składam raport, że idę do Piotrka i na koniec dnia składam raport z wykonanej "pracy". Grunt,, żeby zachować porządek. Wierzę, że zaowocuje to lepszymi wytworami naszej pracy.
Dziś tylko szkicowałem na pieńku co ma się znaleźć na rzeźbie. Jutro ciąg dalszy i może już zacznę fechtunek dłutem.
W przerwie południowej ugoszczeni zostaliśmy krupnikiem, a że na koniec zmiany zostały jeszcze 2 talerze to i je też wyczyściłem...
Drewno wyssało ze mnie energię....
Write a comment