roszada na mostku

Dziś zdezerterowały terapeutki z pracowni plastycznej,dlatego by pracownia, generalnie najbardziej oblegana, nie była bez nadzoru, za pulpitem kapitańskim stanęła Paulina. Nie mogliśmy więc normalnie zacząć dnia. Teoretycznie... Ja i tak zacząłem rozgrzewką w postaci seryjki jogi. Tym razem za materac służyła mi podłoga w pracowni stolarskiej. W kilku ćwiczeniach "materac" okazał się za śliski, a nie było we mnie dość determinacji, by przynieść sobie matę z sali gimnastycznej. Dlatego ćwiczenia nie zajęły mi długo. I już po 11, po kanapce z domu, kucharka rozłożyła talerze na stołach i zaserwowała pikantną zupę pomidorową. 

Zjedliśmy pierwsi, by za chwilę zrobić miejsce przy stołach górze.

Ale i tak nie wskrzesiło zapału we mnie.

Całe dnie, i w domu i na zajęciach, zajmują mi plany malarskie.Jakoś nie może mi wpaść do głowy pomysł obrazu. Myślałem, że po wczorajszej przerwie, dziś przyjdę z głową pełną pomysłów... Niestety tak nie było.

Gdy przyjechała brygada z zakupów, kuchnia zaserwowała im zupę. Tak się złożyło, że z Marzenką siedzieliśmy przy stołach i dostaliśmy po pełnym talerzu.

Lecz już do końca zmiany zostaliśmy tacy ospali.

Chyba muszę się odważyć i zacząć malować. Znowu na pracę domową muszę wymyślić szkic, albo po prostu wziąć narzędzia i na bieżąco wymyślać. Po głowie ciężkim krokiem stąpa Stańczyk...


Write a comment

Comments: 0