Stenotypista

Dzisiejszy dzień jak dla mnie okazał się właściwie cały złożony z niespodzianek.

Z pierwszą niespodzianką spotkałem się tuż po zwiezieniu na zgrupowanie, gdy Kasia powiedziała, żebym się nie przebierał, bo zaraz jedziemy do KCKu na "Dziadka do orzechów". Zaskoczony takim obrotem spraw, po konsultacji z Marzenką w końcu dałem się przekonać. Miałem dosłownie kilka minut na decyzję (tyle ile zajęła roszada pasażerów). W tym zdenerwowaniu dopiero w połowie drogi uświadomiłem sobie, że jestem w dresach, a do teatru - kto jak kto, ale ja zawsze chodzę jeśli nie w garniturze, to chociaż w marynarce. Pocieszyłem się widokiem Grześka, który również przyszedł w dresie.

Jeszcze przed wyjazdem z tych nerwów obudził się wilk we mnie i natychmiast musiałem zjeść kanapkę.

Szkoda, że pytani jakiś czas temu nie zdecydowaliśmy się oboje z Marzenką, bo cudne przedstawienie było. Ale o tym dalej...

Już  o 11:20 widownia wypełniła się bez mała po brzegi, w większości dziećmi. Tylko gdzieniegdzie poprzeplatanymi dorosłymi wychowawcami. Przez długi czas rządek w naszej loży był wolny. Ostatecznie i te miejsca zostały zajęte. 

Już na samym początku usadawiania się widowni zrobiło się bardzo gorąco. Wysnułem myśl, że to przez dwie rampy żarówek wiszące ponad nami. Łącznie naliczyłem 492 żarówki. Mogliśmy się czuć jak w szklarni.


Sztuka umieszczona w dzisiejszych realiach wielkosklepowych umiejętnie wykorzystując elementy baletu co rusz nakazywała widowni nagradzać tancerzy oklaskami lub niemal cyrkowym śmiechem. Wszystko w szaleństwie świątecznym, prezentowym, Mikołajkowym. W jednym przedstawieniu opowiedziane wiele historii, podsumowujących priorytety współczesnych świąt i szerzej - życia, że na tle tych wszystkich zabawek w gruncie rzeczy i tak ostatecznie człowiek zostaje sam. 

Tuż przed antraktem świat obsypał śnieg w pięknej scenerii.

Po przerwie scena kuszących słodyczy, czyhających na ludzi w okresie świątecznym. Tanecznym krokiem, jakby do koszyka w supermarkecie, weszły ciastka i cukierki, w które wcielili się aktorzy.

Kolejną witryną sklepową w widowisku były buty. Ogromne buty, kuszące stopy, żeby kupować, kupować...

By następnych aktorów wcielić w kuszącą kawiarnię egzotyczną.

I tak doszliśmy do stoiska z biżuterią, która hipnotyzowała przechodzących obok.

Na następnej wystawie błyszczały wyroby z kwiecistej porcelany.

Kolejne stoisko przedstawiały kwiaty, na które ostatecznie czaiły się nożyce.

Opowieść kończy przepraszający gest mężczyzny, który starał się sprostać wymaganiom kobiety. Tańczą oświadcza się jej, a ona tańcząc zgadza się. 

Wszystko kończy się ślubem.


Jak dla mnie to całe przedstawienie niosło szerokie przesłanie uświadomienia sobie, dokąd wszyscy zmierzamy? I wszystko to można powiedzieć nie otwierając ust, za pomocą tańca, kostiumów - dramy.


Wróciliśmy do warsztatu na wielki obiad: ryż z mieloną wątróbką i na deser naleśnik ze szpinakiem lub z serem. Stary pasibrzuch w mojej osobie nie wzgardził naleśnikami z dżemem na zimno.

Zanim szefowa kuchni podała naleśniki dopadłem do plecaka, w którym czekały dwie kanapki.

Write a comment

Comments: 0