spotkanie

Od rana dziś w warsztacie już świąteczna gorączka.

Marzena hurtem robi pierogi z kapustą i pieczarkami na poniedziałkową wigilię warsztatową. W brytfannie na parapecie już studzi się piękny i zapewne pyszny placek. W powietrzu już czuć świąteczną gorączkę.

A ja na powitanie dnia wystrzeliłem już z wierszem ku czci mojego herszta. W zamian dostałem kawał karpatki... Mój wiersz okazał się proroczy:

 

Na urodziny Sobczyka Piotra

W przystawce ikra szybkiego jesiotra,

W kieliszkach wody przejrzystej kryształy

Po degustacji wychodzą gały.

Za stołem coraz weselsi kompani,

Coraz bardziej humorem porozbierani.

Na drugim talerzu rozłożona w hamaku 

Karpatka dla odmiany gościnnego smaku,

Przed którą w ustach tańczą języki,

Choć wcale nie słychać tanecznej muzyki.

Nie wiem tylko jak przetrzymać czas pracy,

By doczekać tych życzeń na srebrzystej tacy.

 

Wiersz został przyjęty z radością przez jubilata. Dostałem nie tylko pozwolenie, ale wręcz przykaz umieszczenia go na łamach naszej gazetki internetowej.

 

Dzisiejszy dzień, choć nie mogę się pochwalić jakimś większym efektem pracy, to i tak w ciągu całej zmiany zdążyłem przemoczyć 2 podkoszulki. Trzeci przebrałem około 13 i wreszcie musiałem spocząć, bo w zapasie nie miałem już nic.

Z samego rana przepisałem powyższy wiersz w pracowni komputerowej i zrobiłem a`la kartkę z życzeniami. Nie pomyślałem, żeby wydrukować na twardej kartce. Mam nadzieję, że wydruk na normalnej kartce dał spodziewany efekt. Złożona na pół stanowiła zalążek laurki. Następnie narysowałem na niej jakby Piotrka, kowboja w kapeluszu, wchodzącego do swojej pracowni. Z taką laurką, a nie świstkiem papieru, poszedłem do Wodza, który dziś również miał pełne ręce roboty, które zajął mu dokumentnie Piotruś.

Południową przerwę zastawiły talerze wypełnione po brzegi krupnikiem. Był idealnie doprawiony... Ale wystarczył mi 1 talerz, bowiem z odsieczą przyszły jeszcze dwie bułki. Za to o 14, kiedy pierwsza tura już pojechała do domów, starym zwyczajem trafiła mi się fucha wymiatacza garnka. W pierwszej kolejce pomagał mi też Piotrek Piwowar i Agnieszka. Na ostatek już nie było chętnych, więc garnek przechylił się nad moim talerzem i wypróżniłem krupnik do ostatniego ziarenka kaszy. Tym samym nie mamy grzechu marnotrawstwa. Myślę, że grzech obżarstwa jest lżejszej wagi.

 

Dziś Gabryś uświadomił mi, że my w zasadzie znamy się już ponad 20 lat...Tylko ja byłem dzieckiem, jak on odwiedzał moje okolice... I wtedy wydawał się taki duży... Jaki ten świat mały...

 

 

Write a comment

Comments: 0